niedziela, 6 marca 2011

„Wiem, że nie jesteśmy gorsi, żeby nie powiedzieć, że w ogóle nie mamy się czego wstydzić”.

mgr Adam Drosik


O początkach kariery naukowej, wspomnieniach z czasów studenckich, a także przyszłości Uniwersytetu Opolskiego z mgr Adamem Drosikiem, pracownikiem naukowym Instytutu Politologii UO, rozmawia Justyna Krzyżanowska.


Justyna Krzyżanowska: Jest pan zarówno pracownikiem naszego instytutu, jak i absolwentem tej uczelni. Co skłoniło pana do tego, aby zostać w Opolu? Mógł pan przecież pójść do Wrocławia, Krakowa, może nawet wyjchać za granicę.

Adam Drosik: Czynniki ekonomiczne? Jestem Opolaninem, dlatego wybrałem Uniwersytet Opolski. Ciężko było iść gdzieś indziej.

Czyli nawet nie planował pan uderzyć gdzieś dalej?

Nie, Opole też dawało duże szanse rozwoju.

I nigdy nie żałował pan tej decycji?

Oczywiście, że nie. Tym bardziej, że później spróbowałem innej uczelni w ramach programu MOST. Wiem, że nie jesteśmy gorsi, żeby nie powiedzieć, że w ogóle nie mamy się czego wstydzić. Byłem na Uniwersytecie Wrocławskim. Tamtejsza politologia jest uważana za jedną z lepszych w kraju, więc wiem, że absolutnie nie mamy się czego wstydzić.

Dlaczego akurat politologia?

Szczerze, to do dzisiaj nie mam pojęcia. Naprawdę. Nie jestem w stanie sobie przypomnieć dlaczego wybrałem akurat politologię.

Jak było na studiach w pańskich czasach, łatwiej jest teraz czy może wtedy? Jak pan to ocenia
z perspektywy nauczyciela akademickiego?

Nie robili nam kartkówek co tydzień. Ja miałem trochę specyficzny rok, wszyscy byli bardzo aktywni.
"Zajęcia to były niekończące się dialogi i rozmowy. Z tego powodu, trudno jest mi się przestawić, kiedy przychodzę i grupa nie chce rozmawiać". 
To jest dla mnie dziwne i chyba nadal sobie z tym nie radzę. Ponadto studia to fajny czas, zawiązuje się dużo przyjaźni. Taki truizm prawda? Ale rzeczywiście tak jest, bo to jest taki wiek, w którym te przyjaźnie są chyba najtrwalsze.

Studia fajny czas, rok dość pobudliwy, ale przecież nie samą nauką student żyje. Jak było
z imprezami w pana przypadku, było ich dużo?

Nie, ja grałem w siatkówkę. Byłem oddany karierze siatkarskiej, która później się nie udała czy udać się nie mogła. Większość czasu poza studiami poświęcałem na treningi, dlatego imprez nie było zbyt wiele. Byłem bardzo nudnym studentem, z bardzo wysoką średnią. Pod koniec studiów trochę się zaangażowałem w działalność AZSu. Z racji tego, że kariera siatkarska legła w gruzach, tych imprez było więcej.

Jakoś trudno mi w to uwierzyć, że był pan spokojny i nie imprezował.

Ale naprawdę taki byłem. Uczyłem się skrupulatnie do egzaminów, bo bardzo mi zależało, żeby mieć, ambicjonalnie, wysoką ocenę i żeby dostać stypendium naukowe. Dzięki temu potem były pieniądze. Jeśli chciałem się realizować i grać w siatkówkę plażową podczas wakacji, zamiast pracować, to trzeba było gdzieś tych pieniędzy szukać. Szukałem ich w nauce, żeby później móc realizować swoje pasje, sport i zabawy. Od trzeciego roku studiów grałem w Strzelcach Opolskich, więc wyjazd na treningi zajmował mi około 6 godzin. To było całe przedsięwzięcie i dzień przez to się mocno skracał.

Jest pan opiekunem Koła Naukowego Marketingu Politycznego. Ile osób do tej pory się w to zaangażowało?

To pytanie raczej nie do mnie. Przyszli do mnie studenci politologii, z I roku studiów uzupełniających magisterskich i sami chcieli założyć to koło. Ja im powiedziałem, że to oni muszą wszystko zrobić, bo koło naukowe jest ich oddolną inicjatywą. To oni muszą chcieć. Ja za nich chcieć nie będę.
"Okazało się, że oni bardzo chcą.Tak bardzo, że to koło fantastycznie działa, ale to jest w 100% ich zasługa". 
To oni wymyślają tematy, to oni decydują kogo chcą zaprosić. Ja im tylko ciut pomagam, kiedy ta pomoc jest rzeczywiście potrzebna. Staram się im pomóc i ukierunkować na niektóre rzeczy, zwracając uwagę na te elementy, o których może nie myśleli. Chodzi m.in. o zastępowalność, czyli aby ci studenci z czwartego roku znaleźli kontynuatorów na roku drugim, pierwszym. Chodzi o to, żeby kiedy oni skończą studia koło nie umierało śmiercią naturalną, tylko żeby znaleźli się ci, którzy będą to kontynuować.

Co koło planuje w najbliższym czasie?

Chcielibyśmy podsumować to, co robiliśmy w czasie kampanii wyborczej. Studenci mieli za zadanie monitorować kampanię pod względem naruszeń prawa wyborczego. Można to zaobserwować na przykładzie klejenia plakatów wyborczych, gdzie tylko popadnie. Staraliśmy się to sfotografować. Ja również w tym uczestniczyłem. Idąc przez miasto czy to z telefonem komórkowym, czy to z aparatem fotograficznym. Mam nadzieję, że pod koniec marca uda się to jakoś podsumować.

Jak pan sądzi: czy uniwersytet ma szanse wybić się do wyższej rangi, zostanie na tym samym poziomie, czy też spadnie jeszcze niżej i studenci będą go wybierali tylko z konieczności?

Nasz uniwersytet już jest poważany w kraju. Nie zgodzę się z tym, że jesteśmy uczelnią jakiejś trzeciej kategorii. Jak słyszę takie głosy to zastanawiam się dlaczego ci ludzie tutaj są, skoro są tacy dobrzy. Jeśli ktoś nie wyraża się o uczelni dobrze, to wystawia sam sobie złe świadectwo, bo przecież będzie absolwentem tego uniwersytetu.

Studiowanie to wyznaczanie
pewnych kierunków, pokazywanie
co chcielibyśmy robić”.

Co do przyszłości uniwersytetu: nigdy nie będziemy Uniwersytetem Jagielońskim ani Warszawskim, to jest pewne. Ale Uniwersytet Wrocławski też nimi nie będzie. Możemy budować świetny uniwersytet lokalny, osadzony mocno w naszej społeczności. Możemy realizować własne pasje i przedsięwzięcia.  
Mamy bliższy kontakt ze studentami. Pod tym kątem na dużych uczelniach jest już gorzej”. Każdy projekt można, brzydko mówiąc, uwalić. Ale przyszłość jest! To, że się udało z Grześkiem Habrem, z Bartkiem Maziarzem – wiem, że teraz też Kamil Minkner przycisnął studentom śrubę mocniej, żeby wykazać, że studiowanie to jednak też pewne obowiązki, daje to coraz lepsze efekty. Jak to obserwujemy, a mamy kilka lat spostrzeżeń, to rzeczywiście daje to super efekty.
Może brutalne, ale po głębszej refleksji okazuje się, że to jest dobre rozwiązanie”.
Wizerunek polityczny w sytuacji kryzysowej” – to temat pana pracy doktorskiej. Kiedy narodziło się zainteresowanie tym zagadnieniem?

O jejku, nie pamiętam. Parę lat temu, aż głupio się przyznawać, że to jeszcze nie skończone. Zainteresowanie wynikało z dwóch rzeczy. Po pierwsze, nikt jeszcze wtedy o tym nie pisał. Nie wiem jak jest teraz. Pewnie paręnaście osób próbuje się z tym tematem zmagać. Kiedyś, to było bardzo świeże i gdyby mi się udało to wcześniej skończyć, to byłoby to bardzo odkrywcze i nowatorskie. W międzyczasie też wiele się zdarzyło. Dlatego sam temat został mocno dookreślony- zwłaszcza po rządach PiSu. Bo studium przypadku to dwulecie rządu PiSu i to jest właśnie analizowane jako zarządzanie wizerunkiem w sytuacji kryzysowej.

Istnieje taka strona, na której można ocenić wykładowcę. Pan również się na niej znajduje. Praktycznie we wszystkich kategoriach zdobył pan wysokie oceny, powyżej 4. Najniżej oceniany jest pan pod względem łatwości zaliczania przedmiotu. Czy to z powodu tych wejściówek?

Pytanie z czego się cieszyć? Czy z tego, żeby było jak najwyżej, czyli najłatwiej jest zaliczyć, czy dostać najniższą ocenę co oznacza, że najtrudniej zaliczyć. Wysokie oceny zawsze cieszą, jak są słabe to mówimy nieważne, nieistotne. Pewnie, że to cieszy, każdy choć niektórzy się nie przyznają, jest łasy na komplementy. To jest normalne. Ale patrząc bardziej racjonalnie, to ile osób wzięło w tym udział? Jeśli oceniają człowieka 3 osoby, to ich oceny są mało miarodajne. Co do trudności zaliczania, to chyba nie chodzi o to żeby było trudno tylko żeby ocena wynikała z tego co założymy że studenci powinni wiedzieć. To takie minimum, którego wymagamy. I studenci muszą zrozumieć, że to minimum muszą zaliczyć.

W kategorii uroda ma pan o dwie setne więcej od doktora Kamila Minknera. Co pan o tym myśli?

Jejku, nie wiem. Kamil Minkner jest taki przystojny, że mam się do niego porównywać? Fajnie, zawsze to cieszy, nie będą udawał. „O nie w ogóle nie zwracam na to uwagi, to jest takie fe”. Każdy jest łasy na komplementy, jak się chce podejść człowieka wystarczy mu trochę nasłodzić. Nie wiem czy Kamil jest przystojny, zawsze miałem problem z ocenieniem urody mężczyzn. Aczkolwiek jestem w stanie stwierdzić: tak Brad Pitt jest bardzo przystojny. Ale tak ,to trudno jest mi to oceniać. Fajnie, że oceniają wysoko. Ekscytować się tym? No nie, to jest tylko zabawa. Trzeba mieć do tego dystans i to jest chyba najważniejsze.


Redakcja tekstu oraz autorka zdjęć: Dobrochna Grabiec.

Zapis całej rozmowy w pliku poniżej. Zapraszamy do odsłuchania.

2 komentarze:

  1. Jestem stałym czytelnikiem, skąd pomysł na wywiad z mgr Drosikiem na blogu o takiej tematyce?

    OdpowiedzUsuń
  2. Zadanie na studiach, będzie jeszcze wiele rzeczy nie zgodnych z tematyką jak sądzę :)

    OdpowiedzUsuń